niedziela, 30 sierpnia 2015

Owoce sezonowe - dlaczego warto je jeść?

Lato niestety dobiega powoli końca. Tym samym kończy się także sezon na wiele naszych polskich owoców. Warto jednak nieco bliżej przyjrzeć się ich wartościom odżywczym. Bowiem to właśnie owoce, zaraz po warzywach, są wymieniane jako najzdrowsze naturalne produkty, które zawierają mnóstwo witamin i związków mineralnych. Wiadomo także nie od dziś, że najlepiej sięgać po te krajowe. Po te, na które akurat jest sezon. Jest bowiem szansa, że właśnie takie owoce nie były wcześniej zabezpieczane sztucznymi środkami przed zbyt szybkim zepsuciem, a co za tym idzie, ich droga na nasz stół była stosunkowo krótka. Ma to także duże znaczenie w kontekście właściwości prozdrowotnych, ponieważ im owoc jest świeższy, tym jego wartość odżywcza jest większa. Warto także zaznaczyć, że wybierając produkty rodzime, wspieramy rozwój naszej gospodarki. :)



TRUSKAWKI
-bogate źródło witaminy C
-duża zawartość związków fenolowych odpowiedzialnych za zdrowie skóry i produkcję kolagenu
-ich spożycie obniża poziom cholesterolu
-obfituje w kwas elagowy, który neutralizuje substancje rakotwórcze - zwalcza toksyny obecne np. w dymie tytoniowym

JAGODY
-zawierają związek o nazwie resweratrol o działaniu antyrakowym
-mają działanie bakteriobójcze, przeciwzapalne i przeciwbólowe
-wpływają na poprawę pamięci u osób starszych


MALINY
-zawierają salicylany, które wskazane są przy przeziębieniach
-zawarta w malinach cyjanidyna ma działanie przeciwzapalne silniejsze od aspiryny
-mają także działanie antyoksydacyjne

JEŻYNY
-doskonałe źródło rozpuszczalnego w wodzie błonnika
-wysoka zawartość fitoestrogenów -roślinnych hormonów, które mają podobne funkcje jak żeńskie estrogeny
-źródło witaminy C

MORELE
-są dobrym źródłem karotenoidów
-mają działanie przeczyszczające
-regulują ciśnienie krwi i pracę nerek dzięki dużej zawartości potasu

JABŁKA
-źródło oczyszczających pektyn, które regulują pracę jelit
-jabłka zawierają kwercetynę, dzięki czemu unieszkodliwiają wirusy i bakterie
-są to jedne z najmniej kalorycznych owoców




piątek, 28 sierpnia 2015

Elemental Triathlon Series w Białymstoku, czyli końcówka sezonu z przytupem

fot. Ania Walaugo/ She's Fit
W zeszłą niedzielę odbyła się ostatnia, z zaplanowanych trzech, edycja Elemental Triathlon Series. Tym razem gościliśmy się w Białymstoku. Miasto samo w sobie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że niemal na końcu Polski znajduje się tak piękne miejsce! Szczególne wrażenie zrobił na mnie Rynek Kościuszki, który wieczorem wprost tętnił życiem. Co ciekawe, tamtejsza starówka powstała stosunkowo niedawno, po wielu ostrych dyskusjach, ponieważ wiele osób uważało, że ogródki restauracyjne i kawiarnie na wielkiej, betonowej pustyni posłużą za rozpijalnie oraz generalnie nic tu się nie będzie działo. Chwała Bogu, że jednak stało się, tak jak się stało, bo jak się okazuje, wcale mieszkańcom Białegostoku na złe ten Rynek nie wyszedł. ;)
Wracając jednak do samych zawodów, organizator (Labosport) jak zwykle nie zawiódł. :) Wszystko przebiegało zgodnie z planem i nie można mieć tutaj żadnych zastrzeżeń do niczego, ani do nikogo.
Swój start również oceniam bardzo pozytywnie. Jak to mówią, do trzech razy sztuka! W końcu udało mi się ukończyć pełny dystans olimpijski (w Olsztynie, ze względu na warunki atmosferyczne trasa pływacka została skrócona, zaś w Strawczynie, z powodu problemów technicznych na rowerze niestety nie ukończyłam wyścigu). Tym razem byłam niemal pewna, że wszystko będzie tak, jak być powinno. Moja najmocniejsza strona, czyli etap pływacki, był dla mnie czystą przyjemnością. Start odbył się właściwie bez zbyt dużego przepychania się, co pozwoliło mi dość szybko znaleźć się na optymalnej dla mnie pozycji. Strefy zmian to wciąż dla mnie dosyć trudna materia, jednak i w tej kwestii myślę, że jest coraz lepiej. Trasa rowerowa, co prawda modyfikowana, to jednak bardzo przyjemna. Dużą liczbę nawrotów (6 na odcinku 40 km) i sporo ostrych zakrętów rekompensowała za to doskonałej jakości nawierzchnia. Jednak zupełnym przeciwieństwem trasy kolarskiej była iście crossowa trasa biegowa. Było to dla mnie sporą niespodzianką. Jednak co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. :) Cieszę się, że jakoś udało mi się "doczłapać" do mety i zająć przy okazji drugie miejsce wśród kobiet.

Ten dzień okazał się również szczęśliwy dla Seby. Po raz trzeci w tym sezonie udało mu się zwyciężyć w tych zawodach, co dawało mu także wygraną w całym cyklu Elemental Triathlon Series. Oprócz tego, na światło dzienne wyszły także inne jego talenty. :) Okazało się, że Seba ma niesamowitą zdolność przewidywania i typowania wyników osiąganych przez innych zawodników. Jako że najlepiej wytypował czas 50 zawodnika na dystansie sprinterskim, wziął udział w konkursie, w którym główną nagrodą do wygrania był rower szosowy firmy Giant. :) Jak się to skończyło możecie zobaczyć na filmiku. :)
I tymi oto miłymi akcentami powoli kończy się mój pierwszy sezon triathlonowy. Jak było? Chyba nie aż tak strasznie, jak myślałam, że będzie. Prawdę mówiąc, nie mogę się już doczekać następnego. :) :) Wierzę, że wrócę silniejsza i mocniejsza. Jedno wiem na pewno: warto jest podążać za marzeniami, nawet jeśli wydają się niemożliwe do spełnienia. A tym czasem czeka mnie jeszcze kilka wyzwań, ale o tym może kiedy indziej. ;)



piątek, 14 sierpnia 2015

Herbalife Triathlon Gdynia



fot. maratomania.pl
Herbalife Triathlon Gdynia, to z pewnością jedna z tych imprez triathlonowych, na którą właściwie "jadą wszyscy". Mój start na sprincie, który był wyścigiem towarzyszącym najważniejszemu dystansowi 70.3, był pierwszym w tak dużej imprezie (nie licząc Euco Susz Triathlon).
Rano, w dniu startu wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Start zaplanowany był w samo południe. Termometry pokazywały temperaturę grubo powyżej 30 stopni. W mojej "fali" startować miały wszystkie kobiety, sztafety oraz mężczyźni 40+. Byłam pozytywnie nastawiona do tego startu. Po odniesionej tydzień wcześniej porażce w Strawczynie byłam pewna, że tym razem będzie dobrze. Przed samym startem odnalazłam w tłumie Gosię Szczerbińską, więc na starcie postanowiłam się ustawić razem z nią. Zawsze czuję się nieco pewniej, gdy przed wyścigiem widzę obok kogoś znajomego, żeby w razie czego jeszcze się o coś podpytać. ;) Niestety początkowe problemy z chipem po starcie nieco spowolniły moje pływanie. Po wystrzale, kiedy wszyscy już wbiegali do wody, ja po zrobieniu kilku kroków musiałam się zatrzymać, aby zdjąć i jeszcze raz założyć chip pomiarowy. Mimo to, udało mi się wyjść z wody na drugiej pozycji w naszej "drugiej fali", ustępując tylko znakomitemu pływakowi Sebastianowi Karasiowi, który wspierał swoją drużynę w sztafecie.
Jednak kiedy wybiegałam z wody, zauważyłam brak chipa na swojej nodze. Jak się zatem okazało, niepotrzebnie traciłam czas na początku, bo i tak w rezultacie musiałam nadłożyć drogi między plażą, a strefą zmian zahaczając o sędziego, któremu będę mogła zgłosić ten fakt. Wszystko to zdawało się trwać wieczność. W końcu jakoś udało się dobiec do roweru, choć nie wiem czy moja strata wynosiła 30 sekund czy dwie minuty. Człowiek w takich chwilach nie myśli, a z relacji znajomych też ciężko było cokolwiek ustalić. Sam rower był już dla mnie przyjemnością. Właściwie wszystko było, tak jak być powinno, bez większych zastrzeżeń. Jednak jeśli gdzieś miał mnie złapać kryzys, to wiedziałam, że będzie to bieg. Moja najsłabsza dyscyplina + nabite łydki + wszechobecny skwar nie wróżyły nic dobrego. Ze strefy zmian wybiegłam dosłownie jak połamana. Dopiero w połowie odcinka biegowego, po strefie z wodą, zaczęło mi się jakoś normalnie biec, jednak średnie tempo z biegu zdecydowanie najwolniejsze ze wszystkich moich triathlonowych startów. Ostatecznie wyścig zakończyłam jako 10 wśród kobiet i 5 w swojej kategorii wiekowej.




Jednak to, co najważniejsze, po co tak naprawdę przyjechaliśmy, miało się wydarzyć dopiero następnego dnia. Tak zwana "połówka" w Gdyni, na której startować miał Sebastian i spora część ekipy TriNEGU, gdzie dla większości była to najważniejsza impreza triathlonowa w tym sezonie. Dla Seby cel był jeden: jak najlepszy czas, rywalizacja z zawodnikami z kategorii PRO i pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej 18-24, co dawało slot na Mistrzostwa Świata 2016 Age Grouperów (amatorów) w Australii. I udało się! :) Cel został osiągnięty. Jak na panujące warunki atmosferyczne (silny wiatr na rowerze i duchota na biegu) i na swoją dyspozycję (czwarta "połówka" w tym sezonie i ogólnie duża liczba startów, co skutkowało dużym "zmęczeniem materiału"), to Sebastian osiągnął naprawdę fantastyczny wynik, co pozwoliło mu na uplasowanie się na 9 pozycji wśród wszystkich zawodników, także tych z kategorii PRO. :) Miłą niespodzianką okazała się też nagroda specjalna od jednego ze sponsorów, za najszybsze strefy zmian. :)
Jestem naprawdę mega, mega dumna, co powtarzam z resztą na każdym kroku i zawsze będę, bo wierzę, że to dopiero początek tej wspaniałej przygody. Jednocześnie cieszę się, że mam obok siebie taki wzór, do którego mogę dążyć. :) <3






poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Tarta pod bezą z porzeczkami i agrestem wg Sajkofanki Smaku

Moi dziadkowie należą do bardzo aktywnych działkowiczów. :) Co roku dostajemy od nich mnóstwo dobrodziejstw w postaci różnego rodzaju owoców i warzyw. Tym razem tata przywiózł do domu wiadro czarnych porzeczek i agrestu. Nie wiedząc, co zrobić z taką ilością kwaśnych owoców, jak z nieba spadł mi przepis mojej koleżanki ze studiów Nataszy, znanej w środowisku blogerów kulinarnych jako Sajkofanka Smaku :) Był to przepis na kruche ciasto z jagodami, porzeczkami i agrestem, a wszystko to miało być przykryte pierzynką w postaci bezy. Jak pisze sama autorka -proste, szybkie, pyszne! :)
Postanowiłam więc spróbować zrobić coś podobnego. Efekty możecie pracy możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach. Wyszło nie za słodko i lekko, czyli tak, jak lubię najbardziej. :)
Polecam Wam ten przepis, jak i wiele innych, które możecie znaleźć u Nataszy na blogu. :)






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...